Raz na miesiac my z Natašaj jeździm u supiermarkiet. Kala našaha internata jość tolki adna kramka saŭdepaŭskaha typu, što ŭ narodzie abaznačajucca jak «bydłašop». Ź pivam i pielmieniami ŭ vyhladzie asnoŭnaha asartymientu. Nataša kaža, što da majho źjaŭleńnia ŭ internacie traciła tam proćmu hrošaj na niajakasnyja pradukty. Ciapier z majoj dapamohaj jana kuplaje ŭ «Karonie» zapas na miesiac: miasa, krupy, syr, jajki, cukar, harbatu….

Nataša nie bačyć. A jašče ŭ jaje DCP i adna naha karaciejšaja za druhuju — chadzić chutka nie moža. Adnak vučycca na jurfaku i žyvie tut, u Minsku, adna, biez rodnych.

My pavoli ruchajemsia z praduktovym vazkom pamiž stełažami. Nataša trymaje śpis zakupaŭ u hałavie. Płanujem, kudy iści.

— Nu ty raskazvaj pra ŭsio, što bačyš.

— Nataša! — stahnu ja. Jak rastłumačyć nieviduščamu čałavieku, što ŭ zvyčajnym hipiermarkiecie taka-a-ja kolkaść tavaraŭ… — Źleva harošak, ananasy, sprava suvieniry. Zaraz kirujem da harełki.

— Oj nie, nam tudy nie treba! — śmiajecca Nataša. U jaje na tvary kamičny chitry vyraz, jak zaŭsiody, kali jana žartuje.

— Davaj u kulinaryju pa miasa, potym u harodninu.

— Davaj.

Padychodzim da vitryny ź miasam i faršami, ja čytaju nazvy i ceny. Nataša źviartajecca da razdatčycy:

— Dajcie, kali łaska, «Damašni» paŭkiło.

Źviartajecca trochi ŭ pustatu. Jana tolki prykładna vyznačaje, dzie staić čałaviek za pryłaŭkam. Ja nie razmaŭlaju ź ludźmi zamiest jaje i naohuł nie rablu za jaje ŭsio, kab nie hruzić svajoj apiekaj. Nam abiedźvium z samaha pačatku było zrazumieła, što heta nikomu nie treba.

Maryja Malaŭka, fota ź jaje staronki Ukantakcie.

Maryja Malaŭka, fota z jaje staronki Ukantakcie.

Nataša — zmahar za raŭnapraŭje invalidaŭ u hramadstvie. «Treba nie pasa­dzić invalidaŭ na dapamohi, a dać im mahčymaść samim siabie zabiaśpiečvać». Choča mieć tyja ž pravy i abaviazki, što i ŭ zvyčajnaha čałavieka. Stavić u prykład Jeŭropu. Biez usialakaha palityčnaha kantekstu, prosta viedaje ludziej adtul i kanstatuje, što invalidy tam — zusim inšyja ludzi. Žyvuć aktyŭna, niečym cikaviacca, i heta ličycca narmalnym. «A ŭ nas časam sami baćki praz svoj kłopat zamykajuć dziaciej u čatyry ściany. Chočuć abierahčy ad varožaha śvietu. Absłuhoŭvajuć va ŭsim, bajacca adpuścić na krok. U vyniku dzieci nie ŭmiejuć žyć samastojna, ustaloŭvać kantakty ź ludźmi. U nas uvohule ŭ hramadstvie ličycca normaj, kab invalid siadzieŭ doma. Zadavolić fizičnyja patreby — i ŭsio, što jašče treba? Z-za hetaha i sami invalidy nie imknucca niejak raźvivacca. Navošta, kali ŭsio zrobiać za ciabie? Mnie, jak praviła, cikaviej parazmaŭlać sa zdarovym čałaviekam, čym ź invalidam».

Niekatoryja, raskazvaje Nataša, buntujuć i navat uciakajuć z domu. Sprabujuć advajavać prava na samastojnaje žyćcio. «Heta realna vialikaja prablema».

Nahruzili da pałovy vazok. Idziem uzdoŭž pryłaŭkaŭ kulinaryi ŭ advarotnym nakirunku.

— Sprava sałaty, źleva kansiervy, jajki, majanez, žyvaja ryba…

— O! Žyvaja ryba? Ja vaźmu paru karpaŭ.

Adčuvaju niejkaje brydkaje smaktańnie pad straŭnikam. Mnie zaŭsiody niadobra pry vyhladzie žyvoj ryby. Škada jaje, bačycie… Ale heta hłupstva niejkaje, viadoma. Niachaj Nataša biare.

Dziaŭčyna ŭ firmovym aranžavym fartuchu padychodzić z sačkom, kab vyłavić dla Natašy karpaŭ.

— Siarednieńkich.

Karp vyślizhvaje. U dziaŭčyny viasioły nastroj, jak byccam heta niejkaja hulnia.

— Aj-aj! Zaraz voś hetaha.

Hladžu trochi zboku. Kamok u horle padskokvaje ŭhoru.

Karpaŭ, zaviazanych u pakiet, kidajuć u vazok. U momant padymajecca vanitnaja chvala, arhanizm vychodzić z-pad kantrolu: dryžać ruki, zvo­dzić tvar. Chočacca kinucca ŭ kutok, dzie nichto nie bačyć, i ścisnucca jak macniej, kab sutarhi nie mahli kurčyć ruki i nohi.

Čaplajusia za kraj vazka i pacichu šturchaju jaho napierad. Trymajusia jak maha dalej ad pakieta, što źlohku ŭzdryhvaje. Nataša idzie pobač. Strymlivajusia z usioj mocy, ale na tvary, mabyć, usio vidać. Dobra, što Nataša nie bačyć. Jašče šmat čaho treba kupić.

Narešcie padbirajemsia da vychadu.

— Kali ty nie vielmi stamiłasia, moža, schodzim jašče za bułkami.

Vahajusia:

— Ty viedaješ… Prabač, prosta nie duža dobra siabie adčuvaju.

— A, tady ŭsio. Pajšli na kasu.

Soramna i kryŭdna za niedarečnuju słabaść. Chaciełasia vykanać šopinh da kanca.

Na kasie ŭ hetuju paru čarha źmiejkaj. Marudna ciahniecca čas. Vykładvajem na stužku. Padčas apłaty tavaru pakiet padskokvaje i bjecca pa lencie. Kamok u horle rviecca na pavierchniu. Ściskaju horła rukoj. Jakoje idyjoctva!

Kali vychodzim, užo ciomna. Choładna, bjuć dryžyki. Nataša vyklikaje taksi.

Chutčej dadomu, lehčy, schavacca pad koŭdru.

Čakajem jašče chvilinaŭ dvaccać. Choładna.

U mašynie trochi adpuskaje. Hučyć nie samy drenny rasiejski šanson.

Taksist dapamahaje danieści sumki da lifta. Zhružajem usio na kuchni. Pytajusia ŭ dźviarach:

— Ty raźbiareš sama? Mnie treba trochi palažać. Viedaješ, prosta… Heta tupa, ale sa mnoj byvajuć takija rečy. Ź dziacinstvam niešta źviazanaje, mabyć. Mnie byvaje drenna ad vyhladu žyvoj ryby.

Nataša adrazu surjoźnieje, jak zaŭsiody, kali sutykajecca z čužym bolem.

— Dyk čamu ž ty nie skazała? Ja b nie kuplała…

— Nie, ničoha. Heta prosta maja nieadekvatnaja reakcyja… — zaŭsiody nie viedaju, jak rastłumačyć dalej.

— Kaniečnie, idzi palažy. Ja raźbiarusia.

 

***

Vypadak, što ŭspłyvaŭ u pamiaci pry vyhladzie žyvoj ryby ŭ pramysłovych basiejnach, byŭ zusim absurdnym. I ad hetaha jašče bolš brydkim. Raskazvać jaho nie chaciełasia. 

Kaniec 90-ch. Nievialiki haradok na poŭdni Biełarusi zdavaŭsia zmročnym, jak byccam tam zaŭsiody byŭ pieradviačerni čas — hadzinaŭ čatyry-piać viečara ŭ asieńniuju paru. Choć, viadoma, było i leta, i šmat sonca. Ale zapomniŭsia hety samy niapeŭny čas sutak, kali zdajecca, što ŭsio śviatło śvietu vypili, a dabratvornaja ciemra jašče nie prychavała hołaje niaŭtulnaje navakolle.

U Paŭdniovaj Biełarusi asablivy klimat: vilhotny, z daždžami, viatrami i bujnaj raślinnaściu. Kala našaha doma byŭ skvier, kala staroha kaścioła — vialiki sad. Akacyi, hnutkija, jak źmiei, strašenna razhojdvalisia ŭ viecier. Zabudova našaha kvartała viałasia na miescy byłych habrejskich mohiłak. Pierakopvajučy aharod, tata paru razoŭ znachodziŭ čałaviečyja kostki. Nie kazaŭ pra heta mamie.

Pierajechaŭšy siudy, my sutyknulisia ź dziŭnaj płaniroŭkaj doma. Jaho možna było abyści pa kole z pakoja ŭ pakoj. Na haryšča viała leśvica z kuchni praz kvadratny luk. Pad domam byŭ vialiki padvał — ceły cokalny pavierch. My biehali tudy pa vuzkich cahlanych prystupkach i hulali ŭ chovanki. Mabyć, byvała i viesieła. Adnak paśla praz šmat hadoŭ śnilisia niejkija sutareńni, prykrytyja doškami, kudy treba trapić praź ciesnuju djabalskuju ščylinu. Pačućcio zdušanaści prymušała pračynacca i zryvać koŭdru. 

U toj viečar my z mamaj i bratam viarnulisia z horada. Mama pa darozie kupiła žyvych karpaŭ — ich zaŭsiody pradavali z mašyny. Ciapier jany lažali ŭ taziku na kuchni. Brat byŭ u drennym nastroi. Heta dobraha nie abiacała. Tata byŭ dzieści daloka. Na pracy za miažoj, vidać.

Brata ja bajałasia. Z malenstva ŭ jaho była zahadkavaja niervovaja chvaroba — prystupy niekantralavanaj lutaści, sutarhi, parušeńni matoryki. Miascovyja daktary razvodzili rukami i prapisvali valarjanku.

A ŭ mamy była puchlina. Daktary taksama niedaŭmienna padymali brovy, a babula biedavała, što «zusim zahubiać dačušku». Mienavita tady ŭ kutku za hrubkaj zavioŭsia Strach. Jon vyłaziŭ zvyčajna pa načach, a časam pad viečar, a jašče nakidvaŭsia praz skažony ad złości brataŭ tvar. Adnojčy, kali na maminym łožku źjaviłasia plama kryvi, Strach vyskačyŭ i pačaŭ małacić ledzianoj dubinaj pa hałavie.

Mama adužała, ale Strach čamuści nie śpiašaŭsia źnikać. Adnojčy brat rastoptvaŭ na padłozie kamiak śniehu, a ja ŭčapiłasia za mamin chałat: maŭlaŭ, jak nam naładzić niejki paradak u domie? Ale mama prykłała palec da vusnaŭ:

— T-s-s! Nie čapaj. Niachaj robić, što jamu chočacca. Ja prybiaru. Jon ža chvory. Nielha jaho prymušać.

Akazałasia, što nielha ničoha rabić taksama i tady, kali jon ździekvajecca z nas, krucić mamie ruki, kidaje kamiani ŭ sabaku. Bić mianie jamu nie davali (kali raptam zdarałasia niaščaście jaho razzłavać) — mama prymała ŭdar na siabie, padoŭhu supakojvała, ułahodžvała. Adnak usie inšyja jaho žadańni byli zakonam. My absłuhoŭvali jaho, imknulisia ničym nie razdražniać. Ale ŭsio roŭna ja była ŭpeŭnienaja, što adnojčy jon razzłujecca i kahości z nas zabje.

Ale tady ŭviečary jon paškadavaŭ rybu. Ja škadavała taksama, chto ź dziaciej nie škaduje? Ale ad jaho škadavańnia zrabiłasia brydka. Byvała, jon pačynaŭ škadavać mianie paśla taho, jak pakryŭdziŭ, i heta było strašennaje prynižeńnie. Tym bolš što jaho škadavańnie naležała prymać ź liślivaj uśmieškaj. Tady jon kruciŭsia kala mamy i nyŭ, razryvajučysia pamiž dvuma pačućciami: žalem da rybak u taziku i soramam za svoj žal.

— Nu što, u akvaryum ich pasadzić? — žartam spytałasia mama.

— Nie-je-je… Nie chaču… Nie viedaju…

Mnie było motašna, rabić uroki zusim nie atrymlivałasia. Upotajki ja pabiehła na kuchniu i padliła karpam vadzički. I tam raptam palilisia ślozy — brydkija, niedarečnyja, piakučyja ad soramu. Rybki hladzieli kruhłymi vačyma, ciažka dychali i maŭčali. Jany byli całkam u rukach kapryznaha tyrana, jaki vyznačyć, žyć im ci nie. Ja strymhałoŭ kinułasia ŭ kamorku, začyniłasia i zatresłasia ad płaču.

Bližej da nočy ŭsio ž była addadzienaja kamanda adpravić karpaŭ na patelniu. Ad pachu smažanaj ryby mianie strašenna vanitavała, kružyłasia hałava. Brata ja nie mahła bačyć.

***

Ja vyjšła na kuchniu. Nataša korpałasia z užo amal razabranymi zakupami. Dapamahła joj raśpichać pradukty pa palicach chaładzilnika i zharnuła pakiety.

Nataša pahładziła mianie pa plačy. U nieviduščych ludziej asablivaja siła dotyku.

— Ja nie budu bolš kuplać rybu, kali tabie drenna.

— Nie, ničoha. Prosta ja nie pavinna tak reahavać.

— Nu, usio roŭna. Budzieš harbatu?

— Aha.

Nataša ŭklučaje elektračajnik. My siadajem za mietaličny stoł. Kuchnia ahromnistaja i trochi nahadvaje cech, adnak u astatnim davoli ŭtulnaja. «Tolki pamier jakraz dla invalidaŭ», — žartuje Nataša. Jana dastaje kubki i palcami nasypaje zavarku. Ja zalivaju kipniem. Zalivać jana ŭmieje i sama — spačatku macaje kubak, potym traplaje tudy strumieniem.

— U mianie rulet jość.

— Dastavaj.

***

— U tvajho brata invalidnaść?

— Tak.

Jon byŭ našym tyranam, a my — zakładnikami. «Sapraŭdy?» — pytajecca Nataša. Voś i ja pra toje ž. Ci nie byŭ jon zakładnikam svajoj chvaroby taksama? Jon byŭ biezabaronny pierad joj, nie ŭmieŭ ź joj zmahacca. Jamu patrebna była dyscyplina, matyvacyja da pracy nad saboj, samastojnaść, narešcie. Ułada nad inšymi i ŭsiedazvolenaść razburajuć asobu. Tym bolš dziciačuju. Kab spravicca z nastupstvami, patrebny doŭhija hady.

***

U Natašy skončyłasia harbata. Jana ciahniecca pa čajnik.

— Treba padlić.

Ja ŭskokvaju, kab pierachapić u jaje čajnik, i tut ža bju siabie pa rukach. «Stop! Siadzieć! Chopić ličyć jaje biezdapamožnaj. Jana — samastojnaja niezaležnaja asoba. Pavažaj heta».

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0

Chočaš padzialicca važnaj infarmacyjaj ananimna i kanfidencyjna?