Siońnia b Ivanu Navumienku było b 85 hadoŭ. Uspaminami pra baćku dzielicca syn Pavieł.

Skrynki z sušanymi jabłykami dy hrušami z Vasilevičaŭ traplali ŭ naš dom abo z pošty, abo ich pryvoziŭ baćkaŭ małodšy brat Mikałaj, čyhunačnik, jaki pa słužbovych spravach byvaŭ u rodnych miascinach niaredka, nie toje što baćka. Dzied Jakaŭ, vidać, haspadar byŭ spraŭny — jahonymi rukami pasadžany sad pry chacie mnie pabačyć daviałosia, sad byŭ dabrenny, i, choć los zrabiŭ dzieda čyhunačnikam, pa ŭsich prykmietach, dy i pa siamiejnych padańniach, sialanskaja sprava była dla jaho milejšaj … Va ŭsiakim razie, ni na Kamaroŭcy ŭ Minsku, ni na drobnych miestačkovych kirmašach ni tady, ni paźniej nie davodziłasia kupić niešta padobnaje da tych jabłykaŭ dy hruš z pary dziacinstva.

U niešta bolš pradmietnaje dla nas, dziaciej, Vasilevičy materyjalizavacca nie zmahli — pa savieckim časie padarožničać za trysta z liškam kiłamietraŭ było nie pryniata i niazručna, sama baba Marja, vidać, nie nadta rvałasia brać na leta traich nie nadta pasłuchmianych (jana heta viedała) unukaŭ, dy i maci naša, jakaja ledźvie spraŭlałasia sa svaim maleńkim siamiejnym carstvam (to krykam i łajankaj, to piaščotaj) na ruki dosyć niamohłaj užo babuli («Piatroŭny», pa siamiejnym aznačenni) nas by nie addała. Tym bolš što pobač, u Minsku, u svaim damku la bieraha Svisłačy, dzie taksama byli sad z berami i limonkami, chlevušok z parsiučkom i kurami, žyła druhaja babula, matčyna maci — i naša leta było tam. Nas čakaŭ niedaśpieły ahrest, pylnyja parečki, my łatašyli višni, haniali z hradaŭ kurej, robiačy im šmat bolej škody, čym kury, za što ŭsie troje rehularna atrymoŭvali ad baby krapivoj pa hołych łytkach… Viečaram moh pryjechać baćka — u hety, minski, «majontak» jon zajazdžaŭ achvotna, musić, kab pryhłušyć sum pa zialonych prysadach Vasilevičaŭ (paŭnacennym haradžaninam jon siabie nikoli nie adčuvaŭ, ale i viaskoŭcam nie ličyŭ, padkreslivajučy, što Vasilevičy — miastečka). Zadraŭšy hałavu, jon hladzieŭ na vializnuju hrušu, na viaršyni jakoj išła vajna za pieraśpiełyja bery pamiž špakami dy vosami, z uzajemnaj pavahaj pierakidaŭsia słovam sa svajoj šlachietnaj, šustraj i vostraj na jazyk cieščaj, «Fieliksaŭnaj», addavaŭ joj torbačku, składzienuju maci i, palapaŭšy nas pa hałovach, išoŭ na tralejbus: baćkoŭski abaviazak byŭ vykanany. Žyćcio — reč nie zusim spraviadlivaja: «załaty ziać» (cieščyna aznačeńnie) stajaŭ u jaje vačach vyšej załatoha dalara — za rozum, pastavu i niešta tolki joj viadomaje, choć nikoli nie zabiŭ na tym majontku cvika, jak nie zabivaŭ ich i doma, nie ŭskapaŭ hrady — vialikaha impetu da hetaj pracy baćka nie adčuvaŭ nikoli. Ale ž i cieščy ŭ hałavu nie prychodziła paprasić «Jakaŭleviča» hety samy cvik zabić. Zabivać cviki — heta była sprava Vasila, muža matčynaj siastry, niehavarkoha prafsajuznaha rabotnika, jakoha pa baćku Fieliksaŭna nie nazvała, zdajecca, ni razu za ŭsio žyćcio.

Dla baćki Vasilevičy byli, viadoma, niečym našmat bolšym, niahledziačy na toje, što vybiraŭsia jon tudy apošnija tryccać hadoŭ chiba paru razoŭ.

Univiersitet, Instytut litaratury imia Janki Kupały, pasada vice‑prezidenta Akademii navuk… «Ja ŭsio žyćcio biehaju na słužbu, a kolki b moh abjezdzić, pahladzieć, napisać»,— pastajanna skardziŭsia baćka, jon čas svoj škadavaŭ, na adpačynku — u Dubułtach ci Karališčavičach — z ranicy sadziŭsia za stoł i raniej abiedu nie ŭstavaŭ, tak što vybracca da maci ŭ Vasilevičy było niaprosta. A potym, jak maci pierajechała da małodšaha syna ŭ Brest, chatu pradali (ab čym jon potym vielmi škadavaŭ), — dyk akazałasia, što i niama kudy.

Ale, mahčyma, była i niejkaja inšaja pryčyna tych niačastych najezdaŭ, jakaja, kali prasačyć za losam i jahonaha piśmiennickaha pakaleńnia, i maładziejšych «šascidziasiatnikaŭ», vyjaŭlajecca dosyć vyrazna. Vasilevičy byli tym miescam, dzie jon pierad vajnoj skončyŭ na «vydatna» za adzin hod dziaviaty i dziasiaty kłasy, dzie jon razam z takimi ž siamnaccacihadovymi «padpolščykami» zbiraŭ z patruščanych niemcami radyjopryjomnikaŭ adzin ceły, kab słuchać frantavyja zvodki, dzie naładžvaŭ kantakty z parašutystami kapitana Manzijenki, pranosiŭ mahnitnyja miny, siadzieŭ u niamieckaj turmie, adkul pierabraŭsia ŭ partyzanski atrad. U Vasilevičy jon viarnuŭsia z vajny z pahonami staršyny armiejskaj raźviedki (kudy trapiŭ za dobruju niamieckuju movu), małady, pryhožy, a hałoŭnaje — žyvy. Z Vasilevičaŭ pastupiŭ na zavočnaje va ŭniviersitet, uładkavaŭsia karespandentam abłasnoj mazyrskaj haziety «Balšavik Paleśsia», abjezdziŭ svoj žurnaliscki «kust»: rajony, vyniščanyja vioski, žabrackija paślavajennyja kałhasy… Skiravanaje ŭ budučaje, ramantyčnaje, šmatlikaje pieradvajennaje pakaleńnie amal całkam było zaarana žorstkim i niaŭmolnym lemiachom historyi, i paślavajennyja Vasilevičy ŭžo nikoli nie stali takimi, jakimi kaliś byli. Navat z tych, chto zastaŭsia, dobraja pałova tak i nie zdoleła znajsci svajo miesca ŭ mirnym žycci, tym bolš što i samoje žyćcio pacichu sychodziła z «niepierśpiektyŭnych» viosak dy miastečkaŭ. Vasilevičam jašče adnosna pašenciła, jany pratrymalisia daŭžej — čyhunka, lespramhas…

Čym starejšym stanaviŭsia baćka, tym «maładziejšymi» stanavilisia jahonyja ŭspaminy pra Vasilevičy

— nie vajna, nie padpolle, nie «partyzanka» — dzied Pilip, zaciaty ŭparty adnaasobnik, synu nie daravaŭ da skonu toje, što kinuŭ haspadarku i pahnaŭsia za čyhunačnym «lohkim chlebam», a małoha «Ivańku», unuka, lubiŭ, ciahaŭ z saboju ŭ les zbirać biarozavik, hryby, kasić na zatulenych lasnych prahałach siena dla adnaasobnickaha kania; baćka, Jakaŭ Pilipavič, čałaviek surovy, surjozny (mienavita takim jon vyhladaje na zžoŭkłych i ciomnych pieradvajennych fotazdymkach, dy i pa baćkavych apoviedach), jaki na dźvie sotni nie nadta važkich pieradvajennych rubloŭ puciavoha abchodčyka dy jašče na bulbie, što dazvalali čyhunačnikam sadzić na pałasie adčužeńnia, ciahnuŭ siamju z čatyroch dziaciej dy jašče vykručvaŭsia niejak płacić za navučańnie — starejšyja kłasy škoły pierad vajnoj stali płatnyja… U baćkavaj śviadomasci išła niejkaja pieraacenka: toje, što ŭ čas maładosci zdavałasia mizernym, drobnym, raptam pačało nabyvać maštab i važkaść. Jano zaŭvažałasia i pa tematycy tvoraŭ, pa tym, jak źmianiaŭsia jahony piśmiennicki intares, jak uvaha z napružanych, złomnych pieryjadaŭ historyi pastupova źmiaščałasia da scipłych, ale viečnych temaŭ — dziacinstva, pryrody, cichich pravincyjnych, bieznadziejna niepierśpiektyŭnych miastečak, da ich pobytu i scipłaha ludu.

Usio žyćcio jon, jak adčuvałasia, trošku škadavaŭ maci, na jakuju byŭ padobny nie tolki źniešnie, ale i zapavolenaściu ruchaŭ, lohkaj nudnavataściu i adnačasova letuciennaściu, žyćciovaj niepraktyčnaściu.

Usmichaŭsia, uspaminajučy, što maci, dačka z bahataj sialanskaj siam'i, nikoli nie mahła daravać dziedu Jakavu, što ŭ zamužžy jeła horš, čym u baćkavym domie — dzied Jakaŭ, praŭda, pavodle baćkavych ža ŭspaminaŭ, mała zvažaŭ na takuju liryku. A ŭ apošnija hady pačaŭ usio bolej uspaminacca jamu baćka sa svajoj surovaściu, iraničnym staŭleńniem da ŭsiaho taho, što vybivałasia za normy sialanskaha žyćcia, tym bolš da toj płakatna‑ahitacyjnaj aptymistyčnaj traskatni, na jakuju byŭ hetak bahaty pieradvajenny čas. Kansiervatyŭna‑abačlivaja mudraść Jakava Pilipaviča nieadnarazova vyratoŭvała siamju ŭ vajnu — choć by tady, kali šasnaccacihadovy Ivan u sorak pieršym hodzie prypior u chatu cełaje biaremia zbroi z pakinutych akopaŭ. Znajšoŭšy ŭ sienie ceły arsienał, dzied Jakaŭ, cicha łajučysia, unačy tapiŭ jaho ŭ starym zakinutym kałodziežy. Jon nie moh patłumačyć synam palityku Kaminterna, ale navat u samyja lichija časy ŭsie byli pry kavałku chleba, pry bulbinie i siakich‑takich štanach. Tady heta zdavałasia drabiazoj, napieradzie im — usiamu pakaleńniu — śviacili niabačanyja dalačyni. A voś u apošniuju paru dziesiacihodździaŭ, kali čas biazlitasna pieratros usio toje, što apraŭdvała — choć častkova — i vyniščanyja pakalenni, i žabractva paleskich viosak i miastečak, i «bieśpierśpiektyŭnaść» ichniuju ŭ paślavajenny čas (tysiaču hadoŭ byli pierśpiektyŭnymi i raptam pierastali) — los Jakava, jak i los zakaraniełaha adnaasobnika, majho pradzieda Pilipa vyklikaŭ u baćki niejkija novyja, bajusia, što nialohkija pieražyvanni.

Pry apantanym knižnictvie, fienamienalnaj padkavanasci ŭ luboj litaraturnaj źjavie (adnych tolki litaraturnych časopisaŭ vypisvałasia bolš za dziasiatak, zabaronieny «Doktar Žyvaha» ci absalutna nieviadomyja ŭ nas pracy «staršyni Mao» ci knihi juhasłaŭskaha refarmatara Miłavana Džyłasa, ideałahična «zahanny» «Pa kim bje zvon» Chieminhueja (było i takoje ) pryvozilisia z Hiermanii ci Francyi i čytalisia na niamieckaj, polskaj, sa słoŭnikam — na anhlijskaj movie), sialanski pohlad na rečy zastaŭsia niepieramožanym. Dziŭna — ź sialanskaj pracy jon lubiŭ i ŭmieŭ tolki kasić — škoła pradzieda Pilipa nie prajšła daremna; abrazańnie baćkam sadu la doma na Łysaj Hary miežavała sa škodnictvam (jon, praŭda, ščyra hanaryŭsia fantastyčnaj ikiebanaj abkarnanych sliŭ i višań, piańkami niadaŭna pyšnych kustoŭ ružy, matčynaj hordaściu), a ŭvohule — nie baleła jamu hałava za toj sad, jon lubiŭ tolki biarozu kala chaty, jakuju sam pasadziŭ i jakaja vymachała nad usim piśmiennickim pasieliščam. Biarozu jon čapać zabaraniaŭ. Ale ž, prajazdžajučy z dačy paŭz Zasłaŭskija karjery, jakija raspaŭzalisia ŭsio šyrej — minskija budoŭli patrabavali biezlič piasku i druzu, jon niadobra padciskaŭ vusny i, chitajučy hałavoj, niaźmienna pramaŭlaŭ: «Psujuć pole…», jak byccam jahony nadzieł prahłynuła nienažernaja ziapa karjera. Pole — jano jak pačatak pačatkaŭ, choć, jak čałaviek razumny i adukavany, jon razumieŭ nieabchodnaść, niepaźbiežnaść industryjalnaha śvietu — razumieŭ, ale nie lubiŭ. Jak nie lubiŭ akuratnieńkich, čystych niamieckich haradoŭ, a hipierbarejskich pamieraŭ łužyna pasiarod vioski Vaŭkanosava, u jakuju pa kabinu zachodziŭ «Biełarus» (jon z maci pryvioz mnie charčoŭ na studenckuju «bulbu», u miascovaj kramie aprača soli, «čarniła» dy chleba ničoha nie było) zapaliła ŭ jahonych vačach viasiołyja ahieńčyki. Łužyna — jana ŭ nas uvohule skrazny litaraturny vobraz. Archietyp.

Vasilevickija tapoli, sasna la čyhunačnaha pierajezda, paleskija bary, dzie jon pakazaŭ mnie «svaje» nierušy «miednahałovych», kramianych, vyšejšaha hatunku baravikoŭ (druhoje, paśla knižak, baćkava šalenstva, jakoje jon taksama zdoleŭ pieradać u spadčynu ŭsim svaim dzieciam) nie adpuskali jaho da apošniaha. U Vasilevičach nie zastałosia ni chaty, ni siabroŭ, tolki Jakaŭ Pilipavič dy Maryja Piatroŭna na mohiłkach. I jon usiudy šukaŭ svaje Vasilevičy, stračanyja, niezvarotnyja, jak maładość. Vasilevičy, jakich užo nie było. To jezdziŭ sa mnoj na kirmaš u Rakavie, chadziŭ, hladzieŭ parsiučkoŭ, kuplaŭ sabie kavałak staroha sała ci žyłavataj tannaj kaŭbasy (kavałačak mienavita takoj nibyta jamu adrazaŭ u dziacinstvie niejki mifičny dziadźka Illa), to rvaŭsia «prykupić chatu u jakim sielsaviecie», a to prasiŭ zaviezci jaho ŭ hłuchuju lasnuju viosačku na Łahojščynie: jedučy z hryboŭ, my bačyli tam kala biadniackaj, try na čatyry, chatki kałarytnaha biełaruskaha dziadka z kulbaju, u dziŭnym bryli… Baćka chacieŭ paprasicca pieranačavać, pahavaryć, pahladzieć na zory ŭnačy… Ideja stać na načleh u nieznajomaj vioscy biez daj‑pryčyny zachapiła mianie słaba, a voś pra jakuju ładnuju chatu ja abiacaŭ jamu padumać — vidać, dla jaho dva dačnyja damy pad Minskam było sapraŭdy nie toje… Ale adkłaŭ na adno leta, tady na druhoje. A tam i nie spatrebiłasia ŭžo.

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0

Chočaš padzialicca važnaj infarmacyjaj ananimna i kanfidencyjna?